Od XVI wieku wraz z postępującą angielską kolonizacją tracił jednak swoje znaczenie. Od tego momentu panowało niestety przekonanie, że tylko angielski toruje drogę do ewent. kariery czy lepszego życia. Ponownie odrodził się w XIX wieku wraz z tzw. celtyckim odrodzeniem literatury i sztuki. Dzisiaj mówi nim na co dzień ok. 5 procent populacji, chociaż prawie wszyscy znają znaczenie większości słów. Spotkamy jednak wydzielone okręgi irlandzkojęzyczne tzw. An Gaeltacht gdzie mówi nim większość. Język promują też liczne irlandzkojęzyczne gazety a i lokalne media /np. kanał TG 4 /. Większość napisów jest w obu językach a tutejsze drogowskazy są zawsze dwujęzyczne.
Po irlandzku stolica nazywa się zresztą Baile Atha Cliath, co w wolnym tłumaczeniu oznacza gród nad płycizną. Gdy więc Irlandczyk zapyta nas ? conas ta tu /jak się masz / odpowiedzmy mu po prostu ? ta me go maith / mam się dobrze / a zyskamy w nim od razu prawdziwego przyjaciela.
Zbyt mało znamy też wkład Irlandii w dzieło światowej literatury. A jest on niemały. Najbardziej znany to zapewne James Joyce, autor słynnego Ulissesa. Już niebawem 16 czerwca miłośnicy jego twórczości z całego niemal świata gromadzą się na jego święcie zwanym tu Bloomsday. W Dublinie wytyczono więc specjalne szlaki, którymi wędrował bohater jego powieści nijaki Leopold Bloom. Jest to niezwykle barwne święto literatury, na które warto przyjechać. Znany jest również szeroko Samuel Beckett – światowy dramaturg i laureat Nobla z 1969 r. Barwną postacią jest też sam Behan – kiedyś bojownik IRA. Stąd przecież wywodzi się trzech laureatów literackiego Nobla.
Dla odmiany proponuję jednak coś dla ciała, czyli irlandzką kuchnię. Ostatnio prezentował ją na antenie TVP Robert Makłowicz w znanym cyklu ?Podróże kulinarne?. Podczas pobytu warto tu spróbować m.in. tutejszy chleb słodowy posmarowany słonym masłem irlandzkim. Najbardziej znana potrawa to jednak Irish stew, coś w rodzaju ciężkiej zupy czy gulaszu. Jej składnikiem jest głównie baranina lub wołowina z ziemniakami, marchwią, porą i tymiankiem. W niedziele z kolei króluje Dublin Cooddle czyli zmieszane razem kiełbaski, ziemniaki i zielona pietruszka wraz z kuflem nieodłącznego tu Guinnesa. Uwielbiam też kawę po irlandzku dzisiaj dostępną też powszechnie u nas. To kawa z dodatkiem whisky i brązowego cukru. Tu jednak podaje się w wysokich szklankach, podczas gdy u nas w filiżankach.
Z innych irlandzkich wieści warto odnotować m.in. zmniejszającą się jednak emigrację do tego kraju. Jeżeli w szczytowym okresie przybyło tu w ciągu roku nawet pół miliona emigrantów, dzisiaj te liczby są o wiele mniejsze. Kryzys zwł. w inwestycjach dał o sobie również i tu znać. Część nowo osiedlonych rodaków pojechała dalej, część wróciła do kraju. Nie jest to jednak zjawisko masowe, jak to często przedstawiają różne media.
Przybywają tu też kolejne polskie miejsca a to księgarnia, klub, pub czy restauracja. Ostatnio otwarto np. polską cukiernię, gdzie młodzi ludzie bodajże z Podkarpacia sami pieką i serwują pyszne ciasta przyrządzone według tradycyjnych naszych receptur. Wiele też spotkamy tu polskich imprez z udziałem artystów znad Wisły. I tak np. na 8 maja zaplanowano w Dublinie występ znanej grupy Trebuni Tutków z Białego Dunajca, którym towarzyszą jamajscy muzycy. Szkoda tylko, że niebo nad Irlandią przysłonił ostatnio wulkaniczny pył znad Islandii. Znany tutejszy przewoźnik Ryanair ogranicza lub zawiesza więc swoje loty, w tym liczne loty do Polski. Chwilowo zamknięte też było dublińskie lotnisko jak i przestrzeń powietrzna nad tym krajem. Dla tego kraju oznacza to wielkie kłopoty chociaż pewnym ratunkiem są jednak liczne promy do Wielkiej Brytanii czy nawet do Francji. Mimo wszelkim pyłom i wiatrom wyspa nadal jest jednak zielona, nie tylko zresztą z nazwy. Wciąż też zaprasza i oczekuje polskich turystów.