Tym razem naszą bazą jest maleńka Różanka. Lubię to miejsce, gdzie króluje niczym niezmącona cisza i spokój. Gdzie do snu grają jeszcze świerszcze. Kolejne magiczne miejsce, polecam je wszystkim. Najlepiej spojrzeć na to wszystko z góry. W dole króluje majestatyczna bryła tutejszego kościoła /z odnowioną ostatnio elewacją/ z którego dochodzą odgłosy wygrywanych co pewien czas kurantów. Planowałem odwiedzić lokalną izbę tradycji, niestety wciąż była zamknięta. Za to można tu nabyć pyszne sery, lokalny przysmak. Wokół wiele tras i ścieżek, tu nie można się nudzić.
Wybieramy się do pobliskiego Długopola-Zdroju. Nie byłem tu dość dawno. Miłe zaskoczenie. Odnowiony w pełni park zdrojowy zachęca do dłuższego pobytu i relaksu. Orzeźwiającą wodę mineralną można pobrać wprost na deptaku. Wieczorem zapowiadają koncert lądeckiego zespołu Presto, który przybliża nam lwowski klimat. Nabywamy ich płytę, umila nam podróż po kolejnych kłodzkich drogach. Może obserwacja dość pobieżna, ale zauważyłem niestety małą ilość gości a jest przecież pełnia sezonu. Miejsce może jeszcze nie do końca odkryte chociaż oferuje nam tak wiele.
Odwiedzamy jak zwykle Międzygórze. Lubię to miejsce i ten „szwajcarski” klimat. Powoli, powoli odnawia się kolejne budynki, ale jeszcze tak wiele do zrobienia. I tu również mały ruch chociaż ta miejscowość winna być prawdziwą perełką tego regionu. Dojście do wodospadu po bokach wyjątkowo zarośnięte, raczej nie zachęca do odwiedzin. Za to pod pobliską restauracją kasują nawet za zatrzymanie. Trochę dalej widzę jednak nowo zbudowany mały parking, dobre i to. Szkoda, że Międzygórze jakoś nie potrafi się szybko obudzić z tej apatii. Ma przecież tak wiele a nawet zbyt wiele do zaoferowania. Cieszą z kolei miejscowe działania kulturalne.
Na Igliczną tym razem dojeżdżamy samochodem od Marianówki. Warto tylko wcześniej poznać czas wjazdu/ wyjazdu. Na górze czysty leśny parking z miejscem na odpoczynek. Oby takich miejsc było tutaj jak najwięcej. Na górę wjeżdża wiele samochodów, w tym niemiecki autokar. Stąd tylko pięć minut, aby znaleźć się przy świątyni. Wspaniałe widoki, wiele miejsc do odpoczynku. Dobra kawa i lody w pobliskim schronisku jak i przy kościele. Duchowym przeżyciem jest pobyt w samym kościółku. Ma swój klimat. Prawie trafiamy na mszę odprawianą dla niemieckiej grupy. Tego miejsca podobnie jak Wambierzyc nigdy nie opuszczamy. Najlepiej jednak dojść tu wprost z Międzygórza, lubię ten szlak. Jadąc samochodem /wprawdzie wtedy nie męczymy się zwł. w taki upał/ wiele jednak tracimy.
W kolejny dzień wypad do Lądka-Zdroju. Malownicza trasa chociaż w okolicach Szczytnej harmonię krajobrazu psuje już nowe budownictwo. Lądek wita nas niestety deszczową aurą. Jak zwykle problem z parkowaniem. Uroczy park, majestatyczny Wojciech, doskonała kawa w Albrechtshalle – czego więcej potrzeba nam do szczęścia. Wybieramy się m.in. nad stawy. Cieszy remont pobliskiego parku im. Moniuszki. Miejsce jeszcze wczoraj zaniedbane robi się coraz bardziej przytulne. Żródełko Jadwigi, arboretum dalej raczej trudno przejść bowiem trwają leśne prace. Wciąż straszy jednak wyjątkowo zaniedbany i sypiący się Dom Zdrojowy, ale to już inny temat. Niemniej „nasz” Lądek jest wyjątkowy …
Mieliśmy jeszcze w planie odwiedzić Wrzosówkę, Wojtówkę, wejść na Borówkową – ale trwająca właśnie burza zmienia nasze plany. Za to odwiedzamy Stary Wielisław. Nie można ominąć tutejszego Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej, kolejnego miejsca na duchowej mapie regionu. Zachwyca jak zwykle świątynia przypominająca z zewnątrz warownię. Należy przecież do świątyń obronnych, zważywszy burzliwe dzieje regionu. Krużganki zachęcają do odpoczynku, czytamy folder opisujący to niezwykłe miejsce. Zawsze Stary Wielisław kojarzy mi się z owym sanktuarium, pięknymi poetyckimi strofami pani Jadwigi Łazarowicz oraz z pasieką p. Henryka Zaremby. Odwiedzamy więc i to niezwykłe miejsce, mamy szczęście spotkać gospodarza. Człowieka który o pszczołach wie wszystko lub prawie wszystko, zresztą prezesuje kłodzkim pszczelarzom. Wnukowi najbardziej podoba się szklany ul, gdzie może spokojnie podglądać życie tych mądrych owadów. Pan Henryk opowiada zresztą ciekawie o ich życiu. Pamiątką po tym pobycie są słoiki z tutejszym miodem. Takiego nigdzie nie znajdziesz.
JANUSZ PUSZCZEWICZ